Jeszcze kilka słów o niebezpieczeństwie społecznym, jakie ściągamy na siebie. Społeczeństwo, które zalegalizowałoby eutanazję niezależnie od zabezpieczeń, jakie mogłyby obowiązywać, najpierw wpadłoby w nieuniknione nadużycia. Już widzieliśmy to, co stało się w Holandii, a być może znamy tylko szczyt góry lodowej. Zbyt wiele interesów gra przeciw przedłużaniu ludzkiego życia, aby nie obawiać się najgorszego.
Oczekiwanie na dziedziczenie majątku jest często bardzo długie. Niektóre sytuacje są nie do zniesienia dla moralnie słabego otoczenia. Inne sytuacje materialnie trudne... Jeśli to wszystko nie spotka się z wystarczającym oporem, może powstać mieszanka wybuchowa. Prawdą jest, że legalna eutanazja, przedstawiona w zręczny sposób zdrowym czy też chorym u początku choroby i zrealizowana, gdy sprawy ulegną pogorszeniu, pozwoliłaby na bardzo duże oszczędności i rozwiązałaby wiele problemów strukturalnych dotyczących organizacji i dystrybucji opieki, liczby i tak zwanych ośrodków opieki przewlekłej, a mogłoby to jedynie nasilić zatrważające wypaczenia.
Dewiacje w zakresie leczenia, niestety. Jakaż pokusa dla niektórych, skłonnych poza tym z powodów konfor-mistycznych do specjalizowania się w działalności łatwej i lukratywnej. Ale także, z tych samych przyczyn, konsekwencja być może nie zamierzona, ale oczywista: jaka pokusa, aby pospieszyć z nieuzasadnioną bierną eutanazją, to znaczy, aby nie walczyć. A także, gdy jest tylko nadzieja przedłużenia, bez całkowitego wyleczenia, po co na próżno się wysilać, na próżno być w napięciu, na próżno ponosić wysokie koszty. Oznaczałoby to tylko tyle, co cofnąć się, aby lepiej skoczyć. Naśladujmy Danię. Przestańmy leczyć nieoperacyjne nowotwory płuc - nawet jeśli trzyletnie komfortowe przeżycie przekracza już 25% przypadków. Przestańmy pracować nad kontrolą i stabilizacją przerzutów, których dzisiaj nie można definitywnie leczyć. Poświęćmy się prewencji, celowi zapewne chwalebnemu. Kiedy będziemy wiedzieć, jak to robić, już nie będzie przerzutów. Tym gorzej dla tych, u których tymczasem się one pojawią.
Jeśli puści jedno ogniwo, cały łańcuch puści. Kosztowne intelektualne i naukowe zadanie, które polega na zwyciężaniu krok po kroku, przez wytężanie wyobraźni, wysiłków, poprzez ciągle nowe pomysły wobec zagrażającej choroby, w całej niepewności walki przeciw naturze. Gra, której reguł nie znamy, nie znajdzie już tych, którzy będą chcieli się jej podjąć. Pozbawi się ich odwagi, a wkrótce wskaże palcem. Już zresztą, jeśli chodzi o mnie, pewni lekarze od dawna uważają, że uprawiani uporczywą terapię, podczas gdy ja przedstawiam tylko upór. (Ale oni postrzegają ten upór jako krytykę własnej postawy i wcale się nie mylą.)
Jeszcze jeden krok, a nie tylko chorzy na raka padną ofiarami tego zboczenia. Niepełnosprawni umysłowo, gdy starzeją się i są dotknięci naczyniopochodnymi udarami mózgowymi pozostawiającymi nieodwracalne skutki, staną się wymarzonym łupem zarówno dla specjalisty od śmierci, jak i dla przyznającego kredyty na badania. Wysilamy się dziś na trudne badania, jeszcze w dużej mierze bezowocne, zmierzające do leczenia lub poprawienia stanu chorych na chorobę Parkinsona drogą śródmózgowych przeszczepów niektórych komórek. Te badania, które być może nie przyniosą wyniku, są kosztowne. Zmierzają one do częściowej poprawy objawów obserwowanych u niektórych osób, najczęściej w starszym wieku. Czy logicznym skutkiem załamania się naszej chęci walki nie będzie wkrótce oferowanie tylko ogólnej opieki paliatywnej?
Już niedługo zaniechane zostanie w ten sposób skuteczne leczenie młodych niepełnosprawnych umysłowo, bądź porażonych ofiar wypadków drogowych, co mogłoby poprawić ich stan, bądź przy zastosowaniu nowych metod, uzdrowić niektórych; być może zrezygnowano by nawet z leczenia ogólnego, które jedynie utrzymuje ich przy życiu. Lista potencjalnych zaniechań, będąca pierwszym krokiem do dyskryminacji biorącej się z podziału na choroby wyleczalne, choroby chroniczne „do przyjęcia” i choroby nieuleczalne, wynikająca z przyjęcia legalnej eutanazji, byłaby długa.
Mamy więc zarazem ryzyko rozszerzenia eutanazji czynnej - chcę powiedzieć, rozszerzenia na osoby, które sobie tego nie życzyły - i ryzyko podstępne, ale ogromne, rozszerzenia eutanazji biernej na osoby, które mogłyby w jakimś zakresie skorzystać z czynnego leczenia.
Ale to nie jest jeszcze wszystko. Największym niebezpieczeństwem dla społeczeństwa, które legalizuje eutanazję, medyczną czy nie, jest utrata własnej duszy. Nie wykluczone, że postępowi intelektualiści, którzy sami sobie rozdzielają stanowiska uniwersyteckie od około trzydziestu lat i którzy aktywnie popierają wszystkie przedsięwzięcia dehumanizacji ideologicznej w imię socjalizmu od Korei Pomocnej po Kubę, poprzez sowieckie republiki, Wietnam, Chiny, Kambodżę itd. uznają tę deklarację za całkowicie pozbawioną sensu. Nie mówię tego, aby dążyć do polemiki, ale ponieważ światu i współczesnym pokoleniom dano przykład systemów, które uczyniły targowisko z ludzkiego życia, a stanęły w ich obronie umysły wykształcone. Umysły wykształcone, ale chore, jeśli mogę zaryzykować diagnozę w nieswojej specjalności.
Oczywiście, społeczeństwa i narody mają duszę. Mają obraz samych siebie, który odczytują ze swej najstarszej historii, mają bohaterów rzeczywistych czy mitycznych, o których czynach opowiadano jeszcze niedawno w książkach dla dzieci. Mają świadomość tego, co są warte, dzięki pomnikom, miejscom pamięci, w połowie zapomnianym, cytatom, książkom, świadomość tego, co mogą dać światu, tego, do czego wspólnie zmierzają, i świadomość niektórych wartości, która sprawia, że jeśli okoliczności tego wymagają, umiera się za nie.
Legalizacja eutanazji, a jeszcze bardziej jej medykali-zacja, uczyniłaby, przepowiadam to, ranę w naszej wspólnej podświadomości, ranę nie do zabliźnienia, wybór o tragicznych konsekwencjach dla naszej kultury. Nie będzie ona, jak niektórzy sobie to wyobrażają, zwycięstwem rozumu nad tradycją, wyzwoleńczym postępem. Będzie to głęboka regresja, akceptacja zupełnie przypadkowego sposobu życia i świadomości, przyjęcie, że nie ma różnicy między umysłem ludzkim a komputerem w ich naturze. Zabija się zwierzę, które cierpi, konia, który złamie nogę. Wykończmy także ludzi. Społeczeństwa rosną, gdy wyzwolą się od tabu, nieważne jakich.
Wiem z doświadczenia, że nie można przekonać nikogo. Nie wysuwam swoich argumentów w nadziei pozyskania tych, którzy głoszą i chcą zinstytucjonalizować eutanazję (i uważają za łajdaków tych, którzy tego odmawiają). Czynię to po to, aby wzmocnić determinację ludzi, którzy opierają się, ponieważ ten front musi zostać utrzymany tak wobec parlamentarzystów, jak wobec opinii i wobec niektórych, którzy głoszą nowe poglądy. Sprawa, którą niektórzy popierali poprzednio, nie nadaje się już do obrony, ciążą oni jednak zawsze w tym samym kierunku, umniejszania wartości, które pozwalają trwać naszej cywilizacji. Czynię to, by umocnić tych wszystkich, którzy walczą z destabilizacją społeczeństw zachodnich.